Film F1 zawierał mnóstwo nierealistycznych elementów, które przeszkadzały fanom motorsportu - pomieszany kalendarz wyścigów, budowanie samochodu pod "walkę", czy też naginanie przepisów do granic absurdu. Coś, do czego nie można się jednak przyczepić to wypadki, gdyż większość z nich była rzetelnie inspirowana prawdziwymi zdarzeniami. Uwaga, ten artykuł jest pełen spoilerów.
Wypadek, który zmienił życie Sonny’ego Hayesa…
Film F1 otwiera scena ścigania z lat 90-tych. Sonny Hayes jedzie koło w koło z Ayrtonem Senną po torze Brands Hatch, który dość mizernie udaje Jerez. Tak charakterystyczne miejsce jak prosta przed zakrętem Hawthorn Bend ciężko zamaskować jako inny obiekt i tutaj twórcy filmu się nie postarali. Następnie otrzymujemy dramatyczne ujęcie z perspektywy naszego bohatera, który przy dużej prędkości wypada z toru oraz rozbija się.
W późniejszej części filmu pokazane są natychmiastowe skutki tego incydentu. Potężne uderzenie rozerwało samochód na pół, przez co jego kierowca został wyrzucony z już nieistniejącego kokpitu. Następnie wylądował na środku toru, półprzytomny, z fotelem wciąż przypiętym do jego pleców. Sonny Hayes doznał w ten sposób poważnych kontuzji, a te wstrzymały jego obiecującą karierę. Dopiero po latach wrócił za kierownicę, startując w przeróżnych seriach wyścigowych jak NASCAR, IndyCar, IMSA czy WEC. Po koszmarze z Grand Prix Hiszpanii 1993 powrót do F1 wydawał się jednak wykluczony, a sam incydent dalej prześladował Hayesa w koszmarach.
Wersja wideo:
… i Martina Donnelly’ego
Wypadek ten ma absolutnie kluczowe znaczenie dla fabuły filmu, więc zaczerpniecie inspiracji z prawdziwych wydarzeń było jak najbardziej wskazane. Dokładnie to zrobił reżyser, Joseph Kosinski. Wypadek Sonny’ego Hayesa został całkowicie oparty na incydencie Martina Donelly’ego. Podczas treningu do GP Hiszpanii 1990 Brytyjczyk doświadczył awarii zawieszenia. Następnie wylądował w metalowych barierach przy 260 km/h i ledwo uszedł z życiem.
Ujęcia z tych dramatycznych scen wszyscy już zobaczyliśmy w kinach. Twórcy filmu dostali pozwolenie na użycie prawdziwych nagrań z wypadku Donnelly’ego, co z kolei czyni incydent Hayesa stuprocentowo autentycznym. Nawet historia tych kierowców jest podobna – obaj byli imponującymi debiutantami, jeżdżącymi dla Lotusa w latach 90-tych. Twórcy filmu zmienili jedynie drobne detale. Niestety, w przeciwieństwie do fikcyjnej postaci, Donelly nigdy nie wrócił do motorsportu na stałe. Jedynie w 2015 roku wykonał pojedyncze starty w British Touring Car Championship.
Brytyjczyk przyznał w wywiadach, że bycie inspiracją dla artystów z Hollywood oraz fakt, że jego zmieniający życie wypadek został uwieczniony na wielkim ekranie, to dla niego prawdziwy zaszczyt. Ponadto, Donelly osobiście przyjechał do Brands Hatch i doradzał ekipie filmowej przy nagrywaniu scen z wypadku. Za cały ten pomysł i jego świetną realizację należy autorom „F1” chylić czoła.
Samochodowy terroryzm podczas GP Węgier
Późniejsze sceny były jednak znacznie bardziej kontrowersyjne dla fanów motorsportu. W trakcie Grand Prix Węgier, drugiego wyścigu Formuły 1 uwiecznionego w filmie, Sonny Hayes decyduje się na szaloną strategię, o której nie poinformował nawet zespołu. Po niefortunnym przebiciu opony na starcie, Amerykanin zaczyna powodować incydenty z premedytacją. Wpierw zderza się z Kevinem Magnussenem i traci element przedniego skrzydła, co akurat nie wyglądało szczególnie intencjonalnie. Następnie kierowca APX GP nie przepuszcza Valtteriego Bottasa mimo niebieskiej flagi oraz powoduje z nim kolizję. Natomiast pod koniec wyścigu agresywnie broni się przed Loganem Sargeantem, wypada z toru i rozjeżdża styropianowe bloki reklamowe.
W ten oto sposób Hayes spowodował 3 wyjazdy samochodu bezpieczeństwa (choć realistycznie, w większości z tych przypadków wystarczyłoby tylko VSC), a jego partner zespołowy wykorzystał je do zmiany strategii i zdobycia pierwszego punktu w historii zespołu. Brzmi znajomo? Powinno, gdyż te wydarzenia bardzo przypominają Grand Prix Singapuru 2008. Przed tym wyścigiem Nelson Piquet Jr otrzymał od zespołu polecenie, aby specjalnie się rozbić i spowodować samochód bezpieczeństwa. Dzięki temu Fernando Alonso mógł objąć nietypową strategię i zdobył przez to pierwsze, długo wyczekiwane zwycięstwo Renault w sezonie 2008.
Poczynania Hayesa nie były aż tak perfidne i oczywiste na pierwszy rzut oka. Grający tę rolę Brad Pitt poniekąd jednak potwierdził, że ten moment był oparty na jednym z największych skandali w historii Formuły 1:
Czerpaliśmy z wielu prawdziwych wydarzeń. Można je bez trudu wskazać. Wiecie, to wydarzyło się w 1994, a to wydarzyło się w 2008 – powiedział znany aktor w podcaście Beyond the Grid, a następnie kontynuował wypowiedź jak gdyby nigdy nic. Inspirowanie się skandalem, który do dziś pozostaje okropną plamą na całym sporcie, to intrygująca decyzja. Przedstawia ona głównego bohatera oraz jego zespół w całkowicie złym świetle, gdyż do sukcesu dochodzą poprzez oszukiwanie.
Czy to nie poszło za daleko?
Przebieg wydarzeń z GP Węgier jest jeszcze bardziej zaskakujący, kiedy przypomnimy sobie, że producentem filmu był Lewis Hamilton. 7-krotny mistrz świata aktywnie uczestniczył w jego tworzeniu i przestrzegał scenarzystów przed naginaniem rzeczywistości. Dziwne jest zatem, że zaakceptował taką scenę. W prawdziwej Formule 1 Sonny Hayes uzbierałby przynajmniej kilka punktów karnych za takie poczynania, a to i tak byłoby łagodną karą od FIA, która mogłaby mu słusznie wręczyć bana na wyścig.
Trzeba jednak przyznać, że wyczyny głównego bohatera nie były kompletnie absurdalne. W pierwszej chwili, nie znając zamiarów postaci, jego wybryki z Węgier można zinterpretować jako zwykłe incydenty wyścigowe. Żaden z nich nie był tak dobitny jak celowe rozbicie samochodu. Czy coś takiego mogłoby się wydarzyć naprawdę? Nie jest to zupełnie wykluczone. Najprawdopodobniej dlatego Hamilton zgodził się na tę scenę, w takiej formie. Była ona na absolutnym limicie złamania bariery realizmu. Całe szczęście, reszta filmu jest nieco bardziej opanowana.
„Nierealistyczny” wypadek Joshui Pearce’a na Monzy
Kolejnym kontrowersyjnym punktem filmu był następny wyścig, czyli Grand Prix Włoch. Joshua Pearce nie zjeżdża do boksu mimo, że zaczęło padać. Ilość wody wylatującej spod kół jest zdecydowanie zbyt wielka, aby slicki sobie z nią poradziły. Narracja filmu głosi jednak, że opony na suchy tor wciąż są szybszą opcją, choć bardziej ryzykowną. Zaakceptujmy to jako hollywoodzki, podkoloryzowany element filmu. Następnie kierowca APX GP – wbrew zaleceniom swojego partnera zespołowego – atakuje Maxa Verstappena od zewnętrznej zakrętu Alboreto, aby objąć prowadzenie. Brytyjczyk wpada jednak w poślizg, a następnie zostaje wystrzelony w powietrze przez tzw. „sausage kerb”. Pearce ląduje za barierami, a Hayes wyciąga go z płonącego samochodu.
Ta scena została bardzo skrytykowana w mediach społecznościowych. Nic dziwnego, gdyż komputerowo wygenerowane ujęcie samochodu obracającego się w powietrzu wygląda na pierwszy rzut oka co najmniej specyficznie – nawet dla osób niezaznajomionych z motorsportem. Ten wypadek jest jednak prawdziwy. Podczas rundy F3 w 2019 roku Alex Peroni został wystrzelony w powietrze przez tarkę w dokładnie tym samym zakręcie, a jego bolid wylądował na barierach.
3 lata później Henrique Chaves zaliczył podobny wypadek. Kierowca TF Sport dachował w drugiej szykanie podczas wyścigu WEC na Monzy. Obaj zawodnicy uniknęli poważnych urazów. Ognisty element kraksy został natomiast zaczerpnięty z pamiętnego wypadku Romaina Grosjeana podczas GP Bahrajnu 2020. Tak jak Francuz, nasz fikcyjny kierowca również opuścił samochód z wyłącznie poparzonymi dłońmi.
Ten wypadek to jeden z wielu momentów filmu, który w teorii jest realistyczny, lecz jego dramaturgia zostaje wystrzelona poza skalę. Łączenie dwóch tak okropnych wypadków w jeden zaczyna polemizować z rzeczywistością, gdyż trudno jest komukolwiek uwierzyć w na tyle horrendalne zajście. Wzorowanie się na prawdziwych wydarzeniach poniekąd przestaje działać, kiedy są one wyolbrzymiane.
Amerykański wypadek amerykańskiego kierowcy w amerykańskim wyścigu
Dużo bardziej adekwatny był incydent z Grand Prix Las Vegas. W tym wyścigu emocje wzięły górę nad Sonny’m. Kierowca APX GP jest wściekły, gdyż FIA nakazała zespołowi cofnięcie ulepszeń i powrót do starej specyfikacji samochodu. W akcie desperacji Hayes próbuje wyprzedzić Pereza w ostatnim zakręcie, który jest wyjątkowo szybki. Kierowcy stykają się oponami przy prędkości przekraczającej 300 km/h, a kontakt wysyła Amerykanina w barierę. Wrak bolidu częściowo przebija płot chroniący kibiców, po czym koziołkuje i ląduje ponownie na asfalcie.
Taki rodzaj wypadku jest dobrze znany fanom IndyCar. Na dużych, szybkich owalach wielokrotnie widzieliśmy jak samochody lądują w metalowym płocie. Wypadek Hayesa może nie był bezpośrednio inspirowany, ale z pewnością przypomina incydent Roberta Wickensa z 2018 roku. Kanadyjczyk zderzył się z Ryanem Hunter-Reay’em, a następnie jego bolid uniósł się i dramatycznie rozbił o siatkę. Wickens został sparaliżowany od pasa w dół, lecz co ciekawe dalej kontynuuje karierę. Były kierowca IndyCar rywalizuje w IMSA z przerobioną Corvettą GT3, która zawiera specjalne urządzenia do ręcznego sterowania pedałami.
15 lat przed tym Kenny Brack znalazł się równie blisko utraty życia. Jego bolid uniósł się na skutek kontaktu z Tomasem Schekterem, a po kolizji z siatką samochód zamienił się w wyłącznie sam kokpit. W momencie wypadku Szwed doświadczył największego przeciążenia kiedykolwiek odnotowanego w aucie wyścigowym – niebywałe 214G. Istnym cudem, Brack został jedynym człowiekiem w historii, który przeżył tak gwałtowne zatrzymanie. Jego rekonwalescencja, wynikająca ze złamania wielu kości, trwała jednak aż 18 miesięcy. Po feralnym wyścigu w Teksasie, były mistrz Indy Racing League tylko raz powrócił za kierownicę – podczas Indianapolis 500 w 2005 roku.
Choć był to kolejny dramatyczny incydent, Hayes wyszedł z niego bez poważnej kontuzji. Przy współczesnych standardach bezpieczeństwa, nie można tego nazwać zupełnie nierealistycznym. Nawet jeżeli twórcy filmu niczym szczególnym się tutaj nie inspirowali, to i tak przedstawili bardzo adekwatną kraksę.
Pozostałe incydenty
Film F1 zawierał wiele innych wypadków. Były one jednak na tyle powszechne, że trudno jest je połączyć z realnymi incydentami. Najprawdopodobniej reprezentują one po prostu zwykłą naturę ścigania. Twórcy filmu raczej nie myśleli o prawdziwych wydarzeniach, kiedy do scenariusza wpisywali kraksę Hayesa w trakcie testów na Silverstone, kolizję Hayesa i Pearce’a ze Spa, kolizję Hayesa i Russella w Abu Dhabi czy też kolizję Pearce’a i Hamiltona z tego samego wyścigu. Jeżeli już, wypadek kierowców APX GP podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii mógł być wzorowany na incydencie Kevina Magnussena i Alexa Albona z 2020 roku. Taki rodzaj kolizji jest jednak bardzo zwyczajny, więc reżyserzy mogli go samodzielnie wymyśleć.
Podsumowując, twórców filmu F1 należy naprawdę pochwalić za ich implantację wypadków. Tak jak w przypadku wielu elementów całej fabuły, przede wszystkim inspirowali się prawdziwymi wydarzeniami, dzięki czemu pozostali autentyczni. Jedyny problem, który został już wspomniany wcześniej, to aspekt dramaturgii. Momentami jest jej tak dużo, że film przestaje się wydawać realistyczny. Prawie każde przedstawione na ekranie wydarzenie mogłoby mieć miejsce w rzeczywistości, ale nie na przestrzeni zaledwie połowy sezonu Formuły 1. Głównym problemem filmu wcale zatem nie jest brak realizmu, tylko wciśnięcie tych wszystkich dramatycznych wątków i momentów w nierealistycznie krótki okres czasowy.
„F1: Film”. Oglądać, a może lepiej nie? | Recenzja
Aby nie przegapić najciekawszych artykułów kliknij obserwuj speedwaynews.pl na Google News
Obserwuj nas!